Od 1980 roku świat finansów żył pod znakiem jednego fundamentalnego trendu: rentowność 30-letnich amerykańskich obligacji skarbowych spadała nieprzerwanie przez niemal pół wieku. Dla laików oznaczało to, że pożyczanie pieniędzy stawało się coraz tańsze – zarówno dla korporacji, samorządów, jak i samej administracji federalnej USA. W efekcie każdy zaciągał coraz więcej długu, który stawał się paliwem dla rosnącej amerykańskiej i globalnej gospodarki.

CYNICZNYM OKIEM: Ta dekada łagodności była jak orientalna bańka marzeń – tanie pieniądze rozminusowały zdrowy rozsądek, a świat zaczął żyć na kredyt jak nastolatek na karcie, bez patrzenia na rosnące saldo odsetek.
Dług USA – pustka bez dna czy ogromna góra na glinianych nogach?
Zadłużenie to nie tylko liczba na czarno-białych raportach – to sumaryczne zobowiązania:
- 3,4 biliona dolarów długu komunalnego,
- 14 bilionów długu korporacyjnego,
- 20 bilionów długu gospodarstw domowych,
- 37 bilionów długu federalnego,
- oraz inne formy kredytów, w tym studenckich i samochodowych.
Sumarycznie to ponad 100 bilionów dolarów długu – kwota tak astronomiczna, że trudno ją ogarnąć rozumem.
Historia przyspieszonej zadłużeniowej dekady
Co ciekawe, na osiągnięcie pierwszych 10 bilionów długu Ameryka potrzebowała ponad dwa stulecia. Kolejne 10 bilionów dorzuciła w 9 lat, następne w 5 lat, a dziś z taką prędkością zbliża się do pułapu 40 bilionów dolarów w zaledwie 2 lata.
To nie tylko kwestia matematyki – to historia bezprecedensowego rozrostu zadłużenia i systemowej słabości, która właśnie ujawnia swoje konsekwencje.
CYNICZNYM OKIEM: Rosnące zadłużenie to jak pitbull, którego trzymaliśmy na krótkiej smyczy. Czas się skończył, a już teraz widać, że z biegiem czasu psi ząb zaczyna nas gryzć coraz boleśniej.
Od 2022 roku, kiedy inflacja wróciła ze zdwojoną siłą, rynek amerykańskich obligacji wszedł w fazę konsolidacji. Oznacza to, że po długim trendzie spadkowym rentowności zatrzymały się i zaczęły wahać w określonym zakresie, który można zobaczyć na wykresach finansowych.
Poniżej wykres 30-letnich obligacji skarbowych USA. Jak widać, hossa na rynku obligacji dobiegła końca. Kiedy w 2022 r. inflacja dotarła do systemu finansowego, wywołała to ogromną zmianę. Innymi słowy, era coraz tańszego zadłużenia dobiegła końca. Po raz pierwszy od 45 lat emisja nowych obligacji (lub refinansowanie starych) kosztuje Stany Zjednoczone WIĘCEJ.

Kluczowe pytanie brzmi:
- Czy rynek przełamie ten zakres, aby kontynuować trend spadkowy, co oznaczałoby łagodzenie warunków finansowych?
- Czy jednak nastąpi wybicie w przeciwną stronę, symbolizujące początek nowego, długoterminowego rynku niedźwiedzia, czyli trwale wyższych kosztów długu?
CYNICZNYM OKIEM: Ten „zakwalifikowany spokój” to cisza przed burzą. Prawdziwy test będzie, gdy miliardy długu trzeba będzie refinansować po znacznie wyższych kosztach.
Co oznacza koniec ery taniego długu?
W skrócie: pojawia się gigantyczna, niewygodna rzeczywistość – gospodarstwa domowe, firmy i państwa staną przed wyzwaniem ustabilizowania zobowiązań bez zapaści ekonomicznej i inflacyjnego szaleństwa.
Chociaż problem dotyczy głównie USA, które emitują największy dług na świecie, globalne powiązania oznaczają, że wzrost kosztów długu dotknie również Polskę, nie tylko w kosztach finansowania, ale i w ogólnym wzroście kosztów kredytów i inwestycji.
To pora, by przygotować portfele i strategie na realia, które z pewnością będą zupełnie inne niż przez ostatnie dekady taniego pieniądza.
CYNICZNYM OKIEM: Polska – zadłużona i powiązana z globalnym systemem – może upaść na kolana bez własnej kontroli nad sytuacją. Każdy wzrost stóp czy kosztu długu to rękawica rzucona polskim fiskusom i konsumentom.
Rynek amerykańskich obligacji przestaje być łagodnym łóżkiem, na którym świat mógł spać przez dekady.
Teraz zamienia się w pole minowe, gdzie każdy ruch może być wybuchowy, a konsekwencje dotkną nie tylko Wall Street, ale i polskie rodziny oraz firmy.


