Młodzi zaprogramowani do nienawiści – zatruta spuścizna liberalizmu

„Wojny kulturowe” jako destrukcyjny fenomen polityczny i społeczny

Adrian Kosta
6 min czytania

Historia zna wiele momentów, w których ideologia skręca w ślepą uliczkę przemocy i fanatyzmu. Wiosną 1975 roku Frakcja Czerwonej Armii, czyli grupa Baader-Meinhof, dokonała brutalnego szturmu na ambasadę Niemiec Zachodnich w Sztokholmie, mordując pracowników i podpalając budynek. Brytyjska prasa zadała wtedy pytanie, które nie straciło na aktualności: „To więc kto jest chory?” – pytanie nie tyle o indywidualne motywy, co o chroniczną chorobę społeczną i kulturową, która produkuje taki ekstremizm.

Historia zatacza koło: z Baader-Meinhof do współczesnych fanatyzmów

Pół wieku później świat ponownie staje wobec pytania o źródło nienawiści wśród młodych ludzi. Gdy Charlie Kirk, postać publiczna na debacie obywatelskiej, został zamordowany, reakcje części „postępowej” lewicy przypomniały dawne wzorce: nie współczucie, ale triumfalizm. Czy to kolejny objaw „choroby” społeczeństwa, czy może świadoma strategia polityczna?

Stefan Aust, kronikarz Frakcji Czerwonej Armii, opisał tę grupę jako ofiarę „Kompleksu Baader-Meinhof” – psychozy łączącej radykalną ideologię, niepokój klasy średniej i patologiczne kult osobowości. Łączność z brutalnością wychodziła z tego skażenia, gdzie polityka zaczęła mieszać się z dezintegracją psychiczną, a stosowanie przemocy było radykalnym wyrazem tego nihilizmu.

Dzieci Hitlera i ich dzisiejsze echa – pokolenie bez dziedzictwa

Jillian Becker w swoim badaniu z 1977 roku zwróciła uwagę, że niemieccy radykałowie byli dziećmi pokolenia powojennego, które odziedziczyło milczenie i moralną ambiwalencję rodziców wobec nazizmu. Niesklasyfikowani, bez czystego dziedzictwa, wyrażali swoją alienację przez przemoc wobec świata, który ich stworzył.

Te same symptomy dziś widzimy na portalach społecznościowych – wyśmiewanie, agresję i celebrację podziałów jako nową postawę moralną. To „zaginione dzieci” liberalizmu, potomkowie pokolenia, które obiecywało wolność i emancypację, ale pozostawiło w zamian poczucie pustki i zerwania z tradycją.

CYNICZNYM OKIEM: Młodzi dziś są instruowani w nienawiści jak dzieci wojny. Są produktem systemu kultury, która zamiast budować wspólnotę, idealizuje konflikt i frustrację, karmiąc się niepokojem i brakiem sensu.

Uniwersytety jako fabryki rozłamu. Kultura konfliktu jako broń polityczna

Allan Bloom w „Zamknięciu amerykańskiego umysłu” przewidział, jak placówki akademickie, kiedyś strażnicy kultury i prawdy, stają się arenami relatywizmu i ideologicznej konfrontacji. Tam, gdzie dawniej poszukiwano wiedzy i kompromisu, dziś wykuwane są podziały i nacechowane uczucia ofiary.

Koniec zimnej wojny i triumf liberalizmu stworzyły warunki do nowej formy politycznego inżynierii: uniwersytety i instytucje stają się trybunałami moralnymi, gdzie „różnorodność”„równość” i „inkluzywność” przekształcają się z postulatów w narzędzia politycznej kontroli i nacisku. Po co dialog, skoro łatwiej jest wykluczać i oskarżać?

Z kolei James Davison Hunter przestrzegał przed „wojnami kulturowymi” – gdy spory polityczne zamiast rozwiązywania problemów stają się walką o definicję rzeczywistości, pojawia się ślepa i destrukcyjna siła, której tradycyjne mechanizmy demokratyczne nie potrafią okiełznać.

To nie anarchia ani przypadek – to celowe pielęgnowanie klimatu nienawiści, który wzmacniają media społecznościowe, polityczne elity i instytucje żyjące z ciągłych podziałów. Konflikt staje się towarem, a społeczeństwo coraz bardziej spolaryzowane.

W efekcie mamy do czynienia z nową erą rozliczeń: gdzie oponent nie jest przeciwnikiem, ale zagrożeniem egzystencjalnym. Nawoływanie do przemocy, cyfrowe tłumy wiwatujące na widok tragedii, publiczne dyskusje pełne inwektyw i wykluczeń. Tak rodzi się społeczeństwo brutalnej polaryzacji.

CYNICZNYM OKIEM: Kto napędza ten dramat? Ci, którzy najwięcej czerpią z chaosu i konfliktu. Podzielone społeczeństwo jest łatwiejsze do kontrolowania, a gra na polaryzację to nie błąd systemu, ale jego metoda działania.

Dziedzictwo hipokryzji i pustki – jak zabrakło wartości

Carl Gustav Jung opisywał społeczne tendencje do zawiści i odżywiania najgorszych instynktów – dziś widzimy to na żywo, gdy społeczeństwo zamiast się zbliżać, coraz mocniej się rozpada, a liderzy zamiast budować, podsycają ogień.

Nie jest to przypadkowa szkoda uboczna, lecz wyrachowany plan: im bardziej ludzie się nienawidzą, tym łatwiej władzy zdobyć kontrolę. Pokojowe społeczeństwo nie może zostać zrewolucjonizowane; buntujące się przeciwko sobie – owszem.

Powrót do pytania z 1975 roku: „Kto jest chory?” dziś ma jednoznaczną odpowiedź – chora jest kultura, która pozbawiła młodych poczucia sensu, opierając się na krytyce bez konstrukcji, na współczuciu bez sprawiedliwości i na wolności bez odpowiedzialności.

David Horowitz, który przeszedł od lewicowego dziennikarstwa ku krytyce radykalizmu, trafnie zauważał, że radykalne pasje tych ruchów nie były pełne miłości ani sprawiedliwości, lecz nihilistyczne i nienawistne. Ich celem była „permanentna wojna”, której zadaniem jest destrukcja tego, co znamy jako cywilizację.

CYNICZNYM OKIEM: To program nie do zaakceptowania, ale obecny i realizowany na naszych oczach. Jeśli nie zatrzymamy tej spirali podziałów, zniszczymy siebie samych. To nie tylko walka polityczna – to walka o duszę społeczeństwa i przyszłość naszej kultury.

W ten sposób przeszłość z odległego Sztokholmu i niemieckich ulic przenika do współczesnych realiów: programowana nienawiść młodych to efekt dawno podjętych decyzji o podziale, które zamiast leczyć rany, jedynie rozdzierają tkaninę społeczną coraz mocniej. Właśnie to jest prawdziwy problem naszych czasów.

Opisz, co się wydarzyło, dorzuć, co trzeba (dokumenty, screeny, memy – tutaj nie oceniamy), i wyślij na redakcja@cynicy.pl.
Nie obiecujemy, że wszystko rzuci nas na kolana, ale jeśli Twój mail wywoła u nas chociaż jeden cyniczny uśmiech, jest nieźle.

KOMENTARZE

KOMENTARZE

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *