Wielka Brytania zmaga się dziś z kryzysem, którego nikt oficjalnie nie nazywa po imieniu. To nie tylko rosnące napięcia społeczne, problemy z bezpieczeństwem czy polityka „net zero” prowadząca do upadku klasy średniej – to także kryzys tożsamości i patriotyzmu rodzimych Brytyjczyków.
Oto stoją dumni obywatele kraju – ludzie, którzy wciąż kochają swój kraj i chcą go zmieniać na lepsze. I co się dzieje? Ich symbole – flagi Wielkiej Brytanii czy flagi Anglii ze św. Jerzym – są zdejmowane, wyśmiewane lub wręcz zakazywane przez urzędników i polityczne elity, które z wielką łatwością natomiast akceptują i celebrują flagi mniejszości etnicznych.
Zobacz także: Wielka Brytania pod cenzurą – 30 aresztowań dziennie za słowa
CYNICZNYM OKIEM: W tym teatralnym spektaklu paradoksów obywatele własnego kraju bywają postrzegani jak petenci bez prawa do dumy, podczas gdy napływające społeczności wyciąga się na piedestał z flagą w ręku. To epidemia podwójnych standardów i politycznej schizofrenii.
Birmingham jako mikroświat napięć kulturowych
Miasto, gdzie islam stanowi już około 30% populacji, a chrześcijan jest 34%, stało się areną gwałtownych reakcji na rosnącą widoczność symboli narodowych. Flagi św. Jerzego i UK pojawiły się w liczbie, która niektórym mieszkańcom wydała się nawet… „zastraszająca”.
UK’s second largest city, Birmingham, lights up public Library in green and white to mark PAKISTAN’S Independence Day. pic.twitter.com/nUmzJMGOGf
— Oli London (@OliLondonTV) August 14, 2025
Liderzy lokalni przyznają, że choć to wyraz eksplozji patriotyzmu, to jest też on łatwym celem dla skrajnej prawicy, która zgrabnie zawłaszcza symbole do własnej narracji.
CYNICZNYM OKIEM: Prawdziwie patriotyczny człowiek jest dziś narażony na etykietkę „faszysty”, podczas gdy ci, którzy w rzeczywistości tworzą podziały i ferment, korzystają z ochrony politycznej i medialnej sic transit gloria mundi.
Absolute state of this clown, going around with ladders taking down England flags!
Says putting up the St George's Cross, in England, is "fascism".pic.twitter.com/GoFlcLdvDm
— Tommy Robinson 🇬🇧 (@TRobinsonNewEra) August 23, 2025
Historia z Bell Hotel w Epping, gdzie „migranci” dopuścili się brutalnych przestępstw, pokazuje, jak trudna jest dziś granica między gościnnością, a poczuciem zagrożenia.
Jeden z mieszkańców, obywatel Syrii, oskarżony o napaści i pobicia, pozostaje symbolem tej niestabilności. Tymczasem lokalne władze nałożyły zakaz używania hotelu jako schroniska, ale szkody społeczno-kulturowe są ogromne.
Może Cię zainteresować: Wielka Brytania zalewana przez „średniowieczną inwazję” muzułmanów
CYNICZNYM OKIEM: Kiedy państwo pozwala na takie sytuacje, a potem wrzuca wszystko do worka „problemu społecznego”, zapomina, że za każdą ofiarą stoi przecież ktoś, kto kiedyś był obywatelem tego samego kraju – dziś odsuniętym i zagrożonym.
Rosnące podziały kulturowe, brak jasnej polityki integracyjnej oraz podsycanie konfliktów przez polityczną poprawność sprawiają, że Brytyjczycy czują się coraz bardziej odsunięci i bezbronni w swoim własnym kraju. Na tle tych napięć rząd okazuje większą troskę o celebrację różnorodności niż o ochronę własnej tożsamości narodowej.
Historia brytyjskiego kryzysu społecznego to opowieść o państwie, które zatraciło umiejętność jednoczenia obywateli. Symbole narodowe nie tylko znikają z przestrzeni publicznej, ale są odbierane jako zagrożenie i powód do konfliktów.
Bo kiedy własnych patriotów staje się „zbyt wielu”, a polityka piecze tylko innych, przyszłość kraju staje pod znakiem zapytania.


