Fitness trackery śledzą kroki, tętno i sen – zbieranie danych intymnych

Przemysł technologiczny sprzedaje nam wolność i zdrowie, a w efekcie kupujemy łańcuchy z czujnikami

Jarosław Szeląg
4 min czytania

W dzisiejszych czasach narzędzia do monitorowania zdrowia i aktywności fizycznej to już niemal obowiązkowe gadżety. Izolacja, pandemia i rosnąca świadomość zdrowotna tysiącom ludzi przyniosły nowy nawyk – śledzenie każdego kroku, tętna, snu, a nawet stresu.

Rynek fitness trackerów błyskawicznie rośnie – w 2024 roku globalna wartość rynku sięgnęła ponad 52 miliardy dolarów, a do 2032 prognozowany jest wzrost do niemal 190 miliardów przy rocznej dynamice około 17,5%. Wśród urządzeń oprócz znanych smartwatchów, jak Fitbit, Apple Watch czy Garmin, prym wiodą inteligentne pierścienie produkowane przez Oura – fińską firmę, która od dekady wyznacza trendy.

Pierścienie, które mierzą więcej – ale za jaką cenę?

Oura, Ringcon, Ultrahuman czy inni producenci walczą o rynek pierścieni śledzących zdrowie, oferując dyskretny design oraz pomiary takich parametrów jak tętno, jakość snu czy zdrowie menstruacyjne. Cena? Nie jest niska – ponad 300 dolarów za urządzenie plus subskrypcja miesięczna.

Rok 2025 to jednak nie tylko luksusowe gadżety i zdrowotne dane – to także prawdziwa wojna o to, komu mają służyć zbierane informacje. W sierpniu Oura ogłosiła współpracę z Departamentem Obrony USA i firmą Palantir, mającą wspierać analizę ryzyka populacyjnego. Partnerstwo z „Departamentem Wojny” wzbudziło burzę komentarzy i obaw o socjalistyczny nadzór.

Prywatność kontra kontrola – gdzie jest granica?

Prezes Oury, Tom Hale, zapewnia, że dane klientów nie są sprzedawane i nie będą. Jednak wielu użytkowników nie zwalnia i wyrzuca swoje pierścienie w proteście przeciwko ryzyku inwigilacji.

Wielka obawa dotyczy możliwości dostępu rządów do wysoce intymnych danych: nie tylko czy śpimy albo ile kalorii spaliliśmy, ale także jakie mamy objawy, jak reagujemy na stres czy jaki jest stan naszego ciała.

  • W państwach takich jak Chiny, monitoring zdrowia jest elementem opresyjnego systemu kontroli społecznej.
  • COVID-19 tylko przyspieszył trend cyfrowego dozoru, który teraz wchodzi w nowy wymiar.

Co nas śledzi, a czego nie widzimy? Jak się bronić?

Wytyczona linia między wolnością, a bezpieczeństwem zaciera się, a my coraz częściej oddajemy dane bez pełnej świadomości konsekwencji. Amazon śledzi nasze zakupy, Google nas podsłuchuje, a Instagram zna nasze najgłębsze emocje z fotografii. Smartwatche i pierścienie to następny krok – bardziej intymny i niepokojący.

CYNICZNYM OKIEM: Przemysł technologiczny sprzedaje nam wolność i zdrowie, a w efekcie kupujemy łańcuchy z czujnikami. Najpierw dane były anonimowe i podstawowe, teraz stają się osobiste i wszechobecne, a rząd oraz korporacje mają klucz do naszych ciał.

Musimy nauczyć się czytać regulaminy, świadomie kontrolować zakres udostępnianych danych i rozumieć, że unikanie trackerów nie wyklucza bycia śledzonym – tylko zmienia formę inwigilacji. W erze cyfrowej każdy krok jest śledzony – ale pytanie brzmi, czy to my służymy technologii, czy technologia nam?

Śledzenie zdrowia może ratować życie, ale nie może też stać się narzędziem wyzysku i kontroli. Czas się przebudzić zanim każdy oddech będzie mierzony, a każdy ruch analizowany – każdy ma prawo wiedzieć, kto i w jakim celu zna jego ciało i umysł.

Środków ochrony nie wymyślono od dziś – jednak dziś, bardziej niż kiedykolwiek, są one kluczem do zachowania podstawowej wolności w świecie cyfrowych obserwatorów.

Opisz, co się wydarzyło, dorzuć, co trzeba (dokumenty, screeny, memy – tutaj nie oceniamy), i wyślij na redakcja@cynicy.pl.
Nie obiecujemy, że wszystko rzuci nas na kolana, ale jeśli Twój mail wywoła u nas chociaż jeden cyniczny uśmiech, jest nieźle.

KOMENTARZE

KOMENTARZE

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *