25 lat giełdowych wzrostów to iluzja. Prawdziwy zysk w złocie to zero

Ćwierć wieku tzw. wzrostów okazało się papierową fatamorganą

Jarosław Szeląg
7 min czytania

W świecie, w którym indeksy biją rekordy, media świętują wzrost płac, a doradcy finansowi tworzą kolejne grafiki z „dynamicznym portfelem przyszłości”, jedna liczba demoluje całą narrację: zero. Tyle realnego zysku przyniosły rynki akcji w ostatnich 25 latach, jeśli mierzyć je w złocie – a nie w papierowych walutach.

To nie teoria spiskowa, lecz dane. Mohamed El-Erian, były szef PIMCO i doradca Allianz, opublikował prostą, ale miażdżącą refleksję:

„Gdybyśmy mierzyli zyski giełdowe w złocie, a nie w dolarach, amerykańskie akcje spadały nieprzerwanie od pęknięcia bańki internetowej.”

Ćwierć wieku tzw. wzrostów okazało się papierową fatamorganą.

Giełda rośnie, pieniądz się kurczy. Iluzja postępu

Wszystko wygląda pięknie, dopóki liczysz w dolarach, euro, złotówkach lub frankach – walutach, które z roku na rok tracą siłę nabywczą szybciej, niż zdążysz to przemnożyć przez stopę zwrotu. Nominalnie, inwestorzy są bogatsi. Realnie – ich oszczędności mają coraz mniejszą moc.

Złoto, to „anachronizm” świata finansów, nagle staje się lustrem. I odbicie, które pokazuje, jest brutalne: 25 lat pozornego postępu znika, a za nim język marketingu finansowego, który zamienił straty w „wzrost nominalny”.

Prawdziwe pytanie więc nie brzmi: ile wzrosły akcje?
Lecz: w czym je mierzysz?

giełda
Wykres po lewej (MSCI All-World Ex-US) pokazuje wartości indeksów rynków globalnych (bez USA). Czarna linia (dolarowa) rośnie, zwłaszcza po 2010 roku, ale niebieska linia (w złocie) systematycznie spada od 2000 roku – co wskazuje, że realna siła akcji poza USA w relacji do złota mocno się kurczy.​
Wykres po prawej (MSCI US) przedstawia rynek amerykański. Tu również czarna linia (w dolarach) dynamicznie rośnie, osiągając szczyty, natomiast niebieska (w złocie) pozostaje na niskim poziomie przez cały okres, pokazując, że wzrosty amerykańskich akcji są głównie nominalne, bo w relacji do złota aktywa te nie zyskują na wartości od ponad dwóch dekad.

Gdy banki centralne pompowały rynki „płynnością”, inwestorzy wpadali w trans zysków. Z każdą decyzją o obniżce stóp procentowych rosły indeksy, rosnące ceny akcji tłumaczono „nową erą technologii”, a rosnące płace – „stabilnością konsumpcji.”

Ale prawda jest bardziej cyniczna: to nie akcje drożały – to waluty taniały.
Bo złoto nie rośnie. Ono po prostu stoi. To wszystko inne spada.

Dzieje się to tak subtelnie, że większość populacji nawet nie zauważa, że bogactwo jest tylko cyfrą na papierze, zamienioną przez inflację w iluzję.

Niemcy – iluzja stabilności

Niemiecka gospodarka, przez dekady uważana za wzorzec stabilności, dziś wygląda jak monumentalny zegar odmierzający czas do własnego spóźnienia. Bogaci w akcje i nieruchomości, biedni w realną wartość.

Podczas gdy Ameryka gra w giełdowe kasyno, a Szwajcaria szuka „zrównoważonych stóp zwrotu”, Niemcy wpadli w pułapkę ekonomicznego samozadowolenia. Ich „bogactwo” jest denominowane w walucie, którą drukują inni – i której wartość topi się z każdym „pakietem stymulacyjnym”.

To nowy niemiecki mit: społeczeństwo dobrobytu, któremu ciągle czegoś brakuje. Złoto zaś, przedmiot kpin „nowoczesnych finansistów”, staje się jedynym aktywem, które nie prosi o ratunek.

Szwajcaria – złoty miraż bogactwa

Weźmy przykład sąsiada zza Alp. Indeks SMI, duma szwajcarskich inwestorów, w ciągu 25 lat wzrósł we frankach. Ale w złocie? Spadł o połowę. Rynki nieruchomości? Oficjalnie „stabilne”, w rzeczywistości płaskie lub ujemne po uwzględnieniu ceny kruszcu.

Mężczyzna: „Od lat studiuję rynki finansowe.”
Kobieta: „Ja po prostu kupiłam złoto.”

mem14

To mem o różnicy między teorią, a rzeczywistością. System pełen certyfikatów i tytułów przegrał z czymś, co nie ma logotypu.

Bankructwo zaufania i złoto jako antysystem

Upadek Credit Suisse był dla Szwajcarii tym, czym kryzys Lehman Brothers dla USA – szokiem, który ujawnił, że liczby w Excelu są mniej trwałe niż 10-gramowa sztabka.
Gdy banki upadały, złoto po prostu trwało.
Nie miało zarządu, działu PR, bonusów ani bailoutów.

To samo dotyczy całego systemu finansowego:
W jego sercu nie ma już stabilności, tylko produkty pochodne na temat zaufania. Ludzie nie kupują dziś akcji – kupują historię, którą opowiadają o sobie fundusze i banki.

Ale złoto nie sprzedaje historii. Ono pamięta prawdę.

giełda2
Wykres pokazuje zwroty z inwestycji w złocie (linia żółta) oraz w indeksie S&P 500 (linia czerwona – z reinwestycją dywidend; linia niebieska – tylko cena akcji) od roku 2000. Złoto osiągnęło około 1000% wzrostu wartości, wyraźnie wyprzedzając indeks S&P 500, który wzrósł kilkukrotnie mniej – nawet przy uwzględnieniu dywidend.

Złoto nie daje dywidendy ani odsetek, bo jest pieniądzem, nie inwestycją.
Nie potrzebuje rynku wtórnego, regulacji, ani reklamy w TV.
Jego „zwrot” to po prostu zachowana siła nabywcza – ten sam chleb, ta sama ziemia, ta sama jednostka realnej wartości.

W epoce, w której każda gospodarka żywi się debetem, ta prostota staje się rewolucyjna.
Złoto nie obiecuje niczego – i właśnie w tym tkwi jego siła.

CYNICZNYM OKIEM: Większość współczesnych inwestorów nie jest wolna – są po prostu bardziej elegancko zniewoleni. Kupują fundusze ETF, których nie rozumieją, produkty strukturyzowane, które obiecują „dywersyfikację”, i akcje spółek, które generują zysk tylko dzięki tanim kredytom.

To nowy europejski model bogactwa: własność bez wartości, praca bez zysku, inwestycja bez realnej ochrony.
Tymczasem garstka konserwatywnych inwestorów, którzy ignorowali modę finansową XXI wieku, trzyma w sejfie coś, co przetrwa każdą reformę podatkową, każdą wojnę walutową i każdą bańkę technologiczną.

Powrót rzeczywistego pieniądza. Lekcja z 25 lat

Mohamed El-Erian mówi wprost:

„Złoto nie drożeje – to wszystko inne tanieje.”

I to jest esencja współczesnego kryzysu: nie inflacja, ale erozja miary. Współczesny pieniądz nie mierzy już wartości – mierzy zgodę społeczeństwa na własne złudzenia.

Dlatego złoto mierzy rzeczywistość, podczas gdy giełda mierzy emocje. W epoce wykresów, które rosną szybciej niż produktywność, złoto pozostaje ostatnią rzeczą, którą da się nazwać „prawdziwą.”

Ćwierć wieku iluzji. Biliony dolarów drukowanych przez banki centralne. Setki modeli, indeksów i algorytmów. I jedno niezmienne prawo: wartość można przesunąć w czasie, ale nie oszukać w nieskończoność.

W 2000 roku uncja złota kosztowała 280 dolarów. Dziś – powyżej 2500. Te same lata, które media finansowe nazywają „epoką sukcesu.”

Być może to właśnie o to chodzi w błyskotliwej uwadze El-Eriana: Nie boisz się spadku rynku. Boisz się, że spojrzysz na swoje „zyski” w złocie – i zobaczysz stratę.

Bo złoto nie mówi językiem optymizmu. Mówi językiem prawdy.

Opisz, co się wydarzyło, dorzuć, co trzeba (dokumenty, screeny, memy – tutaj nie oceniamy), i wyślij na redakcja@cynicy.pl.
Nie obiecujemy, że wszystko rzuci nas na kolana, ale jeśli Twój mail wywoła u nas chociaż jeden cyniczny uśmiech, jest nieźle.

KOMENTARZE

KOMENTARZE

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *